12
października minęła 70. rocznica bitwy pod Lenino. Nie było
akademii, nikt nie recytował wierszy, nie poświęcał cennej uwagi
na organizowanie okolicznościowych obchodów. Cicho nad tą trumną,
jak po śmierci organisty? Wcale mnie to nie zdziwiło. Czułem
nawet, że tak to będzie.
Kiedyś
znaliśmy pojęcie „niewygodnych rocznic”. Za komuny
wielkim łukiem omijało się takie dni, jak 3 maja czy 11
listopada. Wśród „sztandarowych dni” znajdowały się
9 maja, 22 lipca i 12 października. Piszący te słowa
sam, jako uczeń szkoły średniej, występował w programie
artystycznym poświęconym 36. rocznicy powstania Ludowego Wojska
Polskiego. Powtarzaliśmy o „chrzcie bojowym 1 Dywizji Piechoty
im. Tadeusza Kościuszki”.
To
dlatego za pierwszy temat 23 wykładu w ramach Fordońskich Spotkań
z Historią wybrałem tę właśnie rocznicę i to właśnie
wydarzenie. Zaproponowano mi temat „Kościuszkowcy... mit i
rzeczywistość. W 70. rocznicę bitwy pod Lenino”. Moje
spotkanie zatytułowałem „Lenino 1943 – polska krew”.
Nie
mogło zabraknąć pieśni:
Spoza gór i
rzek
Wyszliśmy na brzeg.
Czy stad niedaleko już
Do
grających wierzb, malowanych zbóż?
Wczoraj łach, mundur
dziś!
Ściśnij pas, pora iść!
Ruszaj, Pierwszy Korpus
nasz,
Spoza gór i rzek - na Zachód marsz
„Marsz Pierwszego Korpusu” musiał rozbrzmieć. To tak,
jakby mówić o marszałku Piłsudskim i nie odtworzyć „Pierwszej
Brygady”. Jeżeli kogoś urazi zestawienie tych dwóch pieśni,
to trudno. Dla żołnierzy w Sielcach nad Oką te strofy miały
ogromną wagę. I nam nie wolno ich przemilczać, ba! udawać, że
ich nie było. Jako dziecko nie mogłem rozumieć każdej frazy, a i
nikt nie spieszył mi z ich wyjaśnianiem. Kiedy dorosłem stawało
się jasno skąd brały się zwroty „wczoraj łach, mundur
dziś”. I ja w rodzinie miałem Sybiraków, ba! żołnierza 1
DP.
Znaliśmy
i śpiewaliśmy „Okę”. Uczeń AD 2013 r. też musiał wysłuchać
jej fragmentu.
Szumi
dokoła las, czy to jawa, czy sen
Co ci przypomina, co ci
przypomina
Widok znajomy ten
Co ci przypomina, co ci
przypomina
Widok znajomy ten
Ikonografii
w Internecie jest dużo? Czy ja wiem? Akurat jeśli chodzi o ten
temat materiału jest dość skąpo. Bezcenne okazały się
wydawnictwa z czasów... PRL-u. Szczególnie dwie pozycje: zeszyt z
serii „II wojna światowa” (wyd. przez KAW) oraz
monografia Henryka Huberta „Lenino 12-18 X 1943 r.” (wyd.
MON). To czego nie udało się znaleźć na stronach
internetowych wykorzystałem z tych pozycji. W takich sytuacjach
interesują mnie tylko dokumenty, fakty, zapisy z raportów i
rozkazów, mapy. Nie wolno nam tego bogactwa zostawiać w
zapomnieniu. Trzeba między wieprzami wyzbierać te perły, które
tam rzucono! Ile aluzji w tekście Huberta! Mogę tylko żałować,
że nie udało mi się zmobilizować jednej z moich uczennic do
opracowania pamiątek, które przyniosła po swoim pradziadku!
Autentyki z Griazowca, z 1943 r.! Trudno. Szkoda. Może podobna
okazja już nigdy mi się nie zdarzy. Ale, jak kogoś zmusić do
współpracy?!
Kogoś,
kto mnie zna, nie powinno zdziwić, że sięgnąłem po... „Czterech
pancernych i psa”. Można wyśmiewać powieść J.
Przymanowskiego. Należy odciąć się od ideologicznej warstwy
tego typu twórczości, ale nie wykorzystać byłoby historyczną
głupotą i wyjątkową ignorancją metodyczną! Jest okazja, aby
pokazać współczesnemu uczniowi, jak „za komuny” mając
tak niewiele powiedzieć bardzo dużo! Postawić kilka pytań: „gdzie
rozpoczyna się akcja książki i serialu?”, „skąd był Janke?”,
„kim był Olgierd Jarosz?”, „a Lidka, a Wichura?”.
Dlaczego do tego ostatniego Gustlik Jeleń mówił „królu
astrachańskich szos”? A skąd w ogóle wziął się sam
Gustlik? Trzeba było widzieć miny, kiedy okazało się, że Olgierd
Jarosz, to w powieści... Wasyl Semen! Znana powieść czy kolejny
banał? Tylko omawiając tych kilka postaci możemy wyjaśnić
skomplikowane i trudne losy wojennego pokolenia. A i zrobić
mini-pogadankę o cenzurze w PRL-u.
Nie tyle bitwa i jej przebieg jest
trudny do ogarnięcia przez ucznia, co ocena postawy płk./gen.
Zygmunta Berlinga. Przecież, to nie przypadek, że slajd, na którym
pojawił się po raz pierwszy zatytułowałem „Bohater czy
zdrajca?...”. Jak w soczewce skupia się w tej jednej postaci wiele
pojęć: „honor”! „Ojczyzna”! „kolaboracja”! „zdrada”!
„degradacja”! „lojalność”! Jak wyważyć? Jaki postawić
werdykt? Jak nazwać kogoś, kto w czasie gdy nad katyńskimi dołami
tylu ginęło mordowanych strzałem w tył głowy – prowadził
rozmowy z Sowietami i szedł z mordercami na współpracę! Nikt nie
pisze o nim „polski Quisling”! Nawet teraz w wolnej Polsce?
Musiało paść słowo o „willi szczęścia”, konflikcie z
rotmistrzem N. Łopianowskim, a później generałem Wł. Andersem!
Uczeń nie jest idiotą wie, jak określić człowieka, który
nie wykonał rozkazu Naczelnego Wodza! Każdego dnia wchodzi do
budynku szkoły przy ul. Berlinga? To jakiś żart?...
Kurica,
Wanda Wasilewska, ZPP i uśmiechnięty, nominowany przez Radę
Komisarzy Ludowych ZSRR generałem Z. Berling. Musimy zmierzyć
się z określeniami „żołnierze Stalina”, „komunistyczna
armia”. Jaka to bolesna potwarz dla szarych żołnierzy! Ci,
którzy szli z łagrów, kopalń, śniegów Sybiru, piasków
Kazachstanu – nie zasłużyli na takie przez potomnych traktowanie!
Nam nie wolno, nie mamy prawa powtarzać takich kalumnii i bredni!
Żołnierze chcieli bić się o wolną i prawą. Przekraczając bramy
obozu w Sielcach nad Oką widzieli polskie mundury, słyszeli polską
komendę, grany „Hejnał mariacki”, ba! Spotykał się z
kapelanem księdzem Wilhelmem Kubszem! Sporo miejsca poświęciłem
dowódcom. Musiały paść nazwiska: Bewziuk, Kieniewicz,
Popławski, Korczyc czy Wsiewołod Strażewski. Polskiej
kadry oficerskiej być nie mogło, bo jej zmasakrowane ciała gniły
w Katyniu, Miednoje i Charkowie! Cudem ocaleni wyszli w
1942 r. z Andersem do Persji, aby później zdobywać
Monte Cassino, Anconę i Bolonię.
Kiedy
TVP przed laty pokazała serial „Do krwi ostatniej” J.
Hoffmana przecierałem ze zdziwieniem oczy. Pewnie padają
entuzjastyczne okrzyki „radzieckich towarzyszy”, że
Polacy idą na niemieckie okopy, jak na paradę. Nikt nie tłumaczył,
że po prostu ten niewyszkolony piechur nie potrafił zachować się
w polu. Hoffman pokazał nam niemal „polskie Verdun”.
Nie potrafię spokojnie patrzeć, jak pod ogniem niemieckich
karabinów maszynowych załamuje się polska tyraliera! Jak bezkarnie
ostrzeliwało zaległych na polu kościuszkowców-berlingowców
niemieckie lotnictwo! Nie można nie krzyknąć: „gdzie
sowiecka osłona?”, „dlaczego gubicie naszych żołnierzy?!”.
Spełniało się dokładnie to, co przewidywał gen. Wł.
Anders! Dziś nam jest łatwiej. Stąd wskazanie na cenne i celne
artykuły, jakie ukazały się w październikowych „Mówią
Wiekach”. Polecam szczególnie wywiad z prof. Zygmuntem
Matuszkiem. To z niego zaczerpnąłem część tytułu do
mojej gawędy. Nie zapomniałem wspomnieć o... Wojskowych
Kwartalnikach Historycznych, periodyku, który wydawał MON!
To dopiero perły! Tam dopiero można znaleźć treści! Oficjalnie
nie wolno było pisać o tzw. pewnych sprawach, powoływać się na
źródła londyńskie – a tam? Kopalnia! Jeśli ktoś posiada owe
żółte (beżowe?) tomy, to radzę z nich nie rezygnować.
Sztuka
zawsze „stała u tronu” i tworzyła „na zamówienie”
lub jak kto woli „ku pokrzepieniu serc”. Alboż inaczej
było z obrazem, a właściwie obrazami Michała Byliny?
Pokolenie uczniów PRL-u na pewno może o sobie powiedzieć, że
wyrosło w cieniu tegoż płócien. Sam wywieszałem w swojej klasie
takie reprodukcje, jak „Bolesławowa drużyna”, „Psie Pole”,
„Obrona sztandaru”. Kto nie pamięta komunardów i Jarosława
Dąbrowskiego dumnie sunącego na koniu? Tu oczywiście musiałem
pokazać „Lenino” i to w „obu odsłonach” - z 1953
i 1973. To kanon. Niemal, jak wizje Matejki czy trzech Kossaków
i dwóch Gierymskich! I nie ma, co się spierać, że jest inaczej.
Malarstwo, sztuka medalierska, numizmatyka, filatelistyka – każda
miała swój udział w kształtowaniu obrazu mitu Lenina 1943! Nie
zapomniałem o Lucjanie Szenwaldzie. Tym razem kolaborant na
gruncie literackim?... Smutne, że ludzie obdarzeni takim talentem
zaprzedawali się Sowietom. Jakoś bezboleśnie potraktowano po 1945
r. tych, co tworzyli w sowieckim Wilnie i Lwowie, występowali w
tamtejszych teatrach. Dla takich samych poczynań w Warszawie czy
Krakowie już takiej wyrozumiałości nie znaleziono. Ale to Szenwald
był autorem pierwszego wiersza o bitwie pod Lenino: „Ballada o
Pierwszym Batalionie”. Udawać, że tak nie było? To już nie
profesjonalizm, ale manipulacja pseudohistoryczna!
...Na
wzgórzach są Niemcy! Na prawo w tej chwili
przez
szkła wymacują noc mgławą,
A
może chorągiew zwinąwszy stchórzyli
Przed
tą, co poprzedza nas, sławą?
Wybadać,
co kryją tumanne rozstaje!
I
Pierwszy Batalion z okopów powstaje.
Taką
gawędę musi zamknąć statystyka. Ilekroć muszę podawać liczby
staram się je weryfikować z kilku źródeł. Za bezmyślne
dowództwo sowieckie i przypodobanie się nowemu sojusznikowi ze
strony gen. Berlinga życiem zapłaciło 510 żołnierzy! 1776
zostało rannych! Około 800 dostało się do niewoli lub zaginęło
bez wieści. Statystyki raczej milczą o dezercjach?
Wspomnienie o 250 żołnierzach, którzy przeszli na niemiecką
stronę robi szokujące wrażenie na moich młodych słuchaczach.
Kiedy uczyłem za PRL-u zadawałem takie pytanie: „Skoro bitwa
pod Lenino była takim sukcesem, to dlaczego między październikiem
1943, a lipcem 1944 nie słyszymy o 1 DP im. T. Kościuszki?”. Raz
jeden z uczniów zapytał: „...bo przestała istnieć?”.
PS:
Nie wolno nam mierzyć, która krew przelana przez polskiego
żołnierza jest „ważniejsza”: ta spod Lenino czy Monte Cassino?
W jednym i drugim przypadku w bój poszli zesłańcy i katorżnicy,
którzy wydostali się z „nieludzkiej ziemi” i na własnej skórze
odczuli stalinowski terror. Ciekawe czy w maju 2014 r. wokół 70.
rocznicy zdobycia włoskiego masywu będzie równie cicho, jak po
bitwie z 12 października 1943 r.?
Robert Grzybowski